Reklama

Żywołapki na psy – zobaczmy problem

Poluje.pl
26/03/2012 10:31
Żywołapki na psy to nie rozwiązanie, lecz uświadomienie skali problemu. Tak uważa ich pomysłodawca Lech Serwotka z Leśnictwa Napromek, tak też uważają zaangażowani w akcję myśliwi. – Musimy zacząć od winnego rozgrywającego się w lasach dramatu. Jedynym winowajcą jest ten, który stoi na szczycie łańcucha pokarmowego, czyli ten, który nie poczuwa się, a powinien, do odpowiedzialności za swoje zwierzęta. Jedynym odpowiedzialnym jest człowiek i to on musi rozwiązać problem – podkreśla na początku naszej rozmowy Lech Serwotka, zaangażowany w ratowanie natury we wszelkich jej przejawach leśnik i myśliwy z dziada pradziada, opiekun schroniska - Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Łownych i Prawnie Chronionych w Napromku.


Media ogólnopolskie ochoczo podchwyciły problem „hord zdziczałych i wałęsających się psów” zagryzających leśne zwierzęta w warmińsko-mazurskich lasach. Żywołapki na psy, które myśliwi kilka tygodni temu zakupili w celu ustawienia w miejscach największej bytności zwierząt - przy paśnikach w okolicach Wzgórz Dylewskich koło Ostródy, stały się bohaterami kilku artykułów. Ale, zdaniem leśników i myśliwych, teksty te nie ujmują istoty problemu, a przede wszystkim odwracają uwagę od jego przyczyn, winą obciążając psy, a nie człowieka.

Że problem jest, nie ulega wątpliwości, leśniczy Leśnictwa Napromek Lech Serwotka z Nadleśnictwa Olsztynek zabiega o jego rozwiązanie od kilku lat i z przerażeniem stwierdza, że jest tylko gorzej. - Proszę mi wierzyć, za kurtyną lasu rozgrywa się prawdziwy dramat. Grupy domowych psów, bo to są psy należące do okolicznych hodowców, rozszarpują tysiące leśnych zwierząt w całym kraju. Szczątki, które znajdujemy w lasach, ukazują zaledwie ułamek skali tego zjawiska. Zwierzęta te giną w męczarniach, są zjadane żywcem.

- Polujące psy są również zagrożeniem dla ludzi korzystających ze spacerów i atrakcji leśnych wędrówek, dzieci, które w ramach zajęć lekcyjnych poznają naszą ojczystą przyrodę, oraz pracowników leśnych. Wataha psów, która upolowała zwierzynę, jest bardzo niebezpieczna, ponieważ zaciekle broni swojej zdobyczy i my sami możemy się stać jej ofiarą. Psy nie stanowią zagrożenia tylko w lesie, problem dotyczy też wsi i miast. W ostatnim czasie w dwóch różnych miejscowościach psy zagryzły dwoje dzieci. Czy musiało dojść do takich strasznych tragedii?

- Można przytaczać wiele sytuacji, których świadkami są leśnicy i myśliwi, jak to niezwykłe zdarzenie, które spotkało pracowników leśnych mojego leśnictwa. Uciekająca przed psami sarna przybiegła do piłujących drewno pracowników lasu i położyła się u nóg jednego z robotników. Była tak przerażona, że przełamała swój instynktowny strach przed człowiekiem, by znaleźć schronienie.

Takich historii Lech Serwotka zna wiele. Z bólem serca opowiada o spustoszeniach w stadzie muflonów, które około 10 lat temu liczyło 170 sztuk, a teraz góra 30. - To nie człowiek jest powodem tej dramatycznie malejącej populacji zwierząt z trudem introdukowanych w naszym rejonie. Myśliwi pozyskują najwyżej 2- 3 sztuki, a przecież cały czas jest naturalny przyrost. Muflony stały się niestety ulubionym obiektem ataków psów. Podjęta na nowo akcja reintrodukcji tych zwierząt w 2011 roku przez leśników i myśliwych wydaje się w tej sytuacji walką z wiatrakami, ponieważ kolejne 46 sztuk muflonów wpuszczone na teren Wzgórz Dylewskich w celu wzmocnienia populacji zostało ponownie zaatakowane przez psy, 6 sztuk zwierząt w krótkim czasie zostało zagryzionych przy paśniku, a kilka sztuk okaleczonych.

Od 1 stycznia br. obowiązuje nowelizacja ustawy zakazująca odstrzału „zdziczałych” psów błąkających się po lesie. Dla porządku przypomnijmy nowy zapis: Dzierżawca lub zarządca obwodu łowieckiego może podjąć działania zapobiegające wałęsaniu się psów na terenie obwodu poprzez: pouczenie właściciela psa o obowiązku sprawowania kontroli nad zwierzęciem; odłowienie psa i dostarczenie go właścicielowi, a jeżeli ustalenie tej osoby nie jest możliwe, dostarczenie do schroniska dla zwierząt; odłowienie i dostarczenie psa odbywa się na koszt właściciela.

Próbuje się powiązać akcję ustawienia w lasach okolic Wzgórz Dylewskich żywołapek na psy z nową regulacją prawną. Pomysłodawca akcji Lech Serwotka widzi jednak tę sprawę w znacznie szerszym kontekście. Przede wszystkim chciałby faktycznie pokazać problem pustoszenia zwierzostanu przez psy w oddaleniu od osad ludzkich. Doskonale zdaje sobie przy tym sprawę, że do żywołapek będą też wchodzić zwierzęta leśne i że, by był jakiś wymierny efekt, trzeba by takich klatek ustawić tysiące, a przy tym systematycznie je sprawdzać, co jest bardzo czasochłonne i kosztowne.

Mimo tej świadomości, leśnicy i myśliwi z Koła Łowieckiego „Grunwald” podeszli do sprawy profesjonalnie. W pierwszym etapie poinformowano o przebiegu akcji zainteresowanych: Lasy Państwowe, PZŁ, RDOŚ, samorządy lokalne i weterynarzy powiatowych. Żywołapki zakupiono w specjalistycznej firmie, są to urządzenia, które nie stanowią zagrożenia dla złapanej zwierzyny.

Jeśli więc autorzy całej akcji sami wiedzą, że żywołapki całkowicie nie rozwiążą problemu, po co tyle zachodu, po co to wszystko?

- Nie rozwiążą problemu, ale może go uświadomią. Taką mamy nadzieję. Polska musi sobie poradzić z nadmierną populacją psów, którą obserwujemy tak na wsi, jak w mieście. W tej chwili znajdujemy się w impasie. Samorządy odpowiadają za bezdomne, pozostawione bez opieki psy i koty, ale wszyscy wiemy, że schroniska są przepełnione. Wiemy też, jak ogromna jest skala wyrzucania psów, nawet z tego drobnego powodu, że się znudziły. Wiemy, jak żyją psy na wsiach. Rzadko który gospodarz trzyma dwa psy, od których zgodnie z ustawą jest zwolniony od podatku. Z reguły ma ich więcej, ale nie opiekuje się nimi, nie karmi jak należy, nie szczepi, nie” chipuje”, nie oznakowuje w żaden inny sposób, nie dba i nie interesuje go, gdzie pies chodzi za dnia czy w nocy - mówi L. Serwotka.

Większa kontrola właścicieli (odpowiednie do tego narzędzia), właściwa polityka sterylizacyjna, trwałe znakowanie psów i kotów (chip lub tatuaż) - to tylko niektóre z kroków, które należałoby podjąć w celu rozwiązania problemu. - Być może konieczne będą jakieś nowe, okresowe regulacje prawne do momentu ustalenia właściwego poziomu populacji psów; ale trzeba zrobić wszystko, by do tego doprowadzić, w przeciwnym wypadku nie poradzimy sobie z tym wszystkim - podkreśla L. Serwotka.

- Dlaczego pies idzie do lasu polować? Bo jest głodny. Zatem jego opiekun nie dał mu tyle pożywienia, ile powinien. A kiedy już zazna smaku polowania, nauczy się tej sztuki, budzi się w nim instynkt wilka. I idzie polować dla zabawy, wiedziony swoim instynktem drapieżcy. Ale to tylko zwierzę i nie ponosi żadnej winy za zagrożenie, które powoduje. Jedynie człowiek ma możliwość i obowiązek wyeliminować to zagrożenie. Proszę mi wierzyć, kocham wszystkie zwierzęta i odstrzelenie agresywnego psa nie sprawiłoby mi najmniejszej przyjemności. Ale widzę tę agresję i wiem, że może zrodzić tragiczne skutki. Dlatego tak mi zależy, byśmy wreszcie wzięli się z tym problemem za barki. Mam nadzieję, że żywołapki wywołają dyskusję na ten temat, zwiększą świadomość społeczeństwa, na co najbardziej liczę, a przy okazji zapadną jakieś odgórne, istotne decyzje - kończy Lech Serwotka.

My też mamy taką nadzieję.

Na zdjęciach: Lech Serwotka oraz zagryzione przez psy leśne zwierzęta

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Walkiria 2012-03-28 09:37:18

    żadne zywołapki. tylko odstrzał. to jedyne rozwiązanie niestety.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    bruno 2012-03-26 14:29:28

    Tak, faktycznie, ani możliwość odstrzału agresywnych psów, ani zakaz takiego odstrzału, w niczym nie przybliżają nas do rozwiązania problemu. Żywołapki pewnie też nie, ale przynajmniej może ktoś tam u władz zastanowi się, co zrobić z tym wszystkim tak, by nikogo nie krzywdzić, a wręcz przeciwnie, by tej krzywdy było mniej.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do